
Wybierając start w krótkim biegu, robię to bezrefleksyjnie i zwykle z potrzeby sprawdzenia efektów pracy nad budowaniem tempa. Jakie są skutki tej nierównej walki? Bardzo różne. :) Przeważnie bieg szybko przychodzi, szybko mija i nie zostawia po sobie echa emocji… ani też resztek złudzeń. Progres jest. Jestem szybsza niż rok temu, niż pół roku temu. Krok po kroku – „dobiegam swoje” do poziomu szybkości, który pozwoli na lekkość panowania nad tempem w biegach ultra i osiąganiu takiej swobody biegu, o jakiej marzę.
Mam czas.
Poza tym jestem amatorem, więc tym bardziej mam czas. :)
Każdy bieg podejmuję jak przygodę.
Biegi krótkie to nie mój kierunek, ale niezaprzeczalnie cegła fundamentalna, której nie opłaca się pomijać. Praca nad tempem to nie tylko chęć samodoskonalenia, ale ukłon w stronę kompletnego biegania, nie wyłącznie jego jednej dziedziny. Jestem stuprocentową ultraską, ale chciałabym też kiedyś nazwać siebie biegaczem, osiągając zadowalająco dobre wyniki na płaskich odcinkach – podobnie jak szanuję założenie „wspinania uniwersalnego” i określam swój poziom po tym, co jestem w stanie zrobić OS. (RP to zakres umiejętności, nie poziom, ale to tylko moja opinia, nie definicja).
Bardzo duży potencjał rozwojowy widzę w pewnego rodzaju multidyscyplinarności i wykorzystam to przeczucie.
Wybierając start w ultramaratonie, zastanawiam się dłużej niż pięć minut :D. Wybieram trasę, miejsce, formułę i termin które gwarantują ciekawą rozgrywkę. Tak, rozgrywkę, bo ultra to trochę jak szachy, tylko wraz z wybieganymi kilometrami i doświadczeniem, twoje ruchy intuicyjnie stają się bardziej trafne.
Na bieg ultra czekam jak na randkę i wiem, że zostawię tam w górach kawał serca. :) Ekscytuje mnie przeżywanie kilometrów. Zbieranie żniwa pracy – a nawet perspektywa prztyczka w nos i lekcji – przyjmuję to, jak wyjdzie, jednocześnie starając się, żeby wyszło jak najlepiej.
Znam swoje miejsce w szeregu, a jego realnym wyznacznikiem jest „tempo przez wytrzymałość” w zastanych na trasie warunkach. Biorąc pod uwagę te parametry – jak w każdym sporcie wytrzymałościowym – poziomu wytrenowania ani formy nie oszukasz, ale możesz wyciągnąć swoje maksimum na dany dzień, wykorzystując w pełnym zakresie realne możliwości.
Kluczem jest szczerość w samoocenie.
Panujesz nad biegiem znając „na Ty” swoje lepsze i gorsze cechy. Braki i atuty. Nie przeceniając swoich możliwości, ale też nie zaniżając wiary w siebie, da się naprawdę… dużo. Warto tylko niezachwianie ufać w podjęte już decyzje, bo na biegu ultra na refleksje jest już za późno. To są godziny działania i bycia w bieganiu, i biegania w byciu, i przesuwania swoich granic jeszcze o kilka kilometrów.
Górska Pętla UBS
Niezbyt lubię pętle. Wolę biegać od punktu A do B. „Ładuje” mnie wysokogórska sceneria, nie przepadam za zawodami w lesie i błocie, uwielbiam przestrzenne widoki. Dlatego właśnie wybrałam UBSa – żeby przeciorać głowę w warunkach, które sprawiają mi umiarkowaną przyjemność. W związku z charakterystyką i formułą trasy wiedziałam, że energii nie będę czerpać z estetyki otoczenia, czyli mojego ulubionego źródła, ale będzie trzeba wykrzesać ją z siebie - od środka.
Marzę o tym, żeby czerwcowy ultramaraton Dolomiti Extreme Trail, gdzie pobiegnę 104 km, nie został odwołany. To tam chciałabym się sprawdzić. Tutaj uczyć, hartować i dobrze zacząć sezon. No i skosztować legendarnej atmosfery jaką tworzą ludzie UBSa. :) :D

Nie lubię tłumów na biegu. Formuła pętli przez pierwsze trzy kółka gwarantowała niemal ciągłe przebywanie wśród biegaczy, a kategoria sztafety rozmywała orientację na temat aktualnie zajmowanej lokaty. Kto biegnie w mixie, kto w duecie a kto solo? Kompletnie nie wiedziałam. Nie wiedziałam którą jestem kobietą :) aż do końca… choć kochany support – Mama – starała się sprawdzać wyniki, ale nie do końca informowała mnie o stanie aktualnym, hahha. W pewnym momencie podała mi info że jestem czwarta. Nie wiedząc, czy to prawda, czy fałsz :) utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że „biegnę swoje” i nie odpuszczę do końca, bo właściwie nie było żadnych ku temu powodów. Bardzo doceniam obecność, starania i zaangażowanie mamy. Dziękuję że przyjechałaś, jesteś kochana!
Od początku zakładałam pięć kółek, niezależnie od warunków. W mojej głowie to był bieg ciągły, 80 km do zrobienia. Wyparłam też istnienie punktu żywieniowego na 9 km pętli. Znam swoje ciało na tyle, że uzupełnienie „magazynu” co 16 km wystarcza w zupełności. Przekraczałam więc matę pomiaru czasu i opierałam pokusie zatrzymania. UBS to w zasadzie pierwszy start w mojej krótkiej historii biegania, na którym jadłam znacznie mniej i na całość wystarczyło mi 6 żeli – po jednym na pętlę. Bez kryzysów energetycznych i w dość równym tempie, z czego bardzo się cieszę.

Wracając do początku, jakkolwiek to nie zabrzmi, to nie był mój dzień. Jeszcze dobę przed startem byłam pełna zapału i głodna biegu ale… jakoś tak się nie wyspałam i przełom hormonalny niezbyt pomógł w pozytywnym nastawianiu po pobudce. Spuchnięte ciało wymagało dłuższego rozruszania, ciężko było zastartować przez pierwszych 10 km. Pogoda taka mdła, w perspektywie rozwój chmur i deszcz, a potem śnieg. No trudno. W sumie im gorsze warunki, tym lepiej dla mnie, bo „zła się nie przelęknę”, hahahahaa … Ostatecznie: muzyka w jedno ucho i do przodu. :)

Pierwsza pętla poszła szybko, ale nie za szybko. 1.48, dobra rozgrzewka, ale kolejne 16 km chciałam trzymać raczej w okolicach 2 h 20 min zakładając, że inaczej przy trzeciej/czwartej pętli zacznę się szarpać i na końcu zginę marnie. :D Przyspieszyć zawsze można, a nawet należy, na ostatnich 30 km jeśli wciąż są siły.
Po 20 kilometrach przestałam zastanawiać się kto i dlaczego biegnie szybciej, kto w jakiej kategorii startuje i przy okazji podjęcia tych myśli zaczęłam czerpać satysfakcję z tego gdzie jestem i co robię. Kolejne kilometry utwierdzały w przekonaniu, że jest ok.

Mniej więcej od godziny 16.00 zaczął padać deszcz, u góry deszcz ze śniegiem – ale warunki biegowe wciąż były dobre i zdecydowana większość trasy biegowa. Postanowiłam nie tracić czasu na zmiany ciuchów czy mokrych butów i termikę kontrolować poprzez wysiłek. Przez cały bieg było mi ciepło, mimo że byłam calutka mokra, hahhaa, a na ostatniej pętli to na dodatek wpadłam w kałużę po łydkę. :D



Ostatnie dwie pętle wbrew zmęczeniu dały mi chyba najwięcej tej osobliwej radości ultra. Po pierwsze, u góry padał śnieg i pojawiła się mgła, ograniczając widoczność do kilku metrów. W świetle czołówki wirowały płatki śniegu i wyglądało to dość surrealistycznie, bo widać było tylko ten śnieg… ledwo cokolwiek pod nogami, z przodu prawie nic. Poczułam się jak Alicja w Krainie Czarów. :D Tempo ostatniej pętli mimowolnie trochę spadło ze względu na warunki biegowe.
Ultra zabawa trwa – wie widać gdzie jesteś i co masz pod nogami. Grunt rozmięka, robi się błotniście, ślady na śniegu zaciera wiatr. Koło 65 km odezwało się nadwyrężone w styczniu kolano (zbiegi :/ ), więc perspektywa mety staje się coraz bardziej miła. :) Mam ochotę przyspieszyć, bo czuję zapas sił, ale noga i ograniczona widoczność skutkują wewnętrznym przyzwoleniem na olanie tej ambicji.
Na ostatnich 16 km nie spotkałam więcej, niż 4 zawodników. Wcześniej było łatwo, dopiero teraz czuję się jak na zimowym biegu. Czołówkę okleja śnieg, ale wciąż panuję nad termiką, a trasa jest łatwa orientacyjnie, więc nie za bardzo jest gdzie zboczyć i się zgubić – czuję się bezpieczna i w swoim żywiole – lecę do końca! Dopiero ostatnie 3 km i zbieg na dół i wynurzają Cię z surrealistycznej mgły… prosto do rzeczywistości METY.
Biegnę. Mocno na dół i przez oświetlony mostek do ostatniej prostej. Myślę, że jestem piąta, czwarta… przede mną zawodniczki z wyższej ligi, jestem z tym pogodzona i zadowolona z tego jak pobiegłam i że mimo mniejszego doświadczenia mogłam z nimi rywalizować.
W strefie zmian, w środku, tętni życie, ale przy mecie ciemno. Będę tam sama, krzyczę łuuu huuu, bo kocham ten moment i myślę że nikt mnie nie słyszy. Za metą stoi sylwetka, na początku jej nie widzę. Mama! Czekała tam. :) Podaje ciepły koc i mówi:
„jesteś trzecia”!
Coooooooooo?
Śmieję się i płaczę. A potem już tylko śmieję, bardzo, bardzo szczęśliwa!
Statystyki:
WYNIKI
11 h 5 min
Strata do drugiej kobiety: 12 min
3/54 miejsce open solo kobiet
10/218 miejsce open solo
38/254 open.
TRASA
80 km = 5 x pętla 16 km/800 m w górę (mi wyszła suma podejść 3621 m, nie 4000 m)
CZASY POSZCZEGÓLNYCH PĘTLI:
1. 1 godz 48 min
2. 2 godz 8 min
3. 2 h 15 min
4. 2 h 21 min
5. 2 godz 33 min

