Górska Pętla UBS 12:12 - Międzynarodowy 12 godzinny bieg ULTRA
44.jpg





Wybierając start w krótkim biegu, robię to bezrefleksyjnie i zwykle z potrzeby sprawdzenia efektów pracy nad budowaniem tempa. Jakie są skutki tej nierównej walki? Bardzo różne. :) Przeważnie bieg szybko przychodzi, szybko mija i nie zostawia po sobie echa emocji… ani też resztek złudzeń. Progres jest. Jestem szybsza niż rok temu, niż pół roku temu. Krok po kroku – „dobiegam swoje” do poziomu szybkości, który pozwoli na lekkość panowania nad tempem w biegach ultra i osiąganiu takiej swobody biegu, o jakiej marzę.

Mam czas.

Poza tym jestem amatorem, więc tym bardziej mam czas. :)

Każdy bieg podejmuję jak przygodę.


Biegi krótkie to nie mój kierunek, ale niezaprzeczalnie cegła fundamentalna, której nie opłaca się pomijać. Praca nad tempem to nie tylko chęć samodoskonalenia, ale ukłon w stronę kompletnego biegania, nie wyłącznie jego jednej dziedziny. Jestem stuprocentową ultraską, ale chciałabym też kiedyś nazwać siebie biegaczem, osiągając zadowalająco dobre wyniki na płaskich odcinkach – podobnie jak szanuję założenie „wspinania uniwersalnego” i określam swój poziom po tym, co jestem w stanie zrobić OS. (RP to zakres umiejętności, nie poziom, ale to tylko moja opinia, nie definicja).


Bardzo duży potencjał rozwojowy widzę w pewnego rodzaju multidyscyplinarności i wykorzystam to przeczucie.


Wybierając start w ultramaratonie, zastanawiam się dłużej niż pięć minut :D. Wybieram trasę, miejsce, formułę i termin które gwarantują ciekawą rozgrywkę. Tak, rozgrywkę, bo ultra to trochę jak szachy, tylko wraz z wybieganymi kilometrami i doświadczeniem, twoje ruchy intuicyjnie stają się bardziej trafne.

Na bieg ultra czekam jak na randkę i wiem, że zostawię tam w górach kawał serca. :) Ekscytuje mnie przeżywanie kilometrów. Zbieranie żniwa pracy – a nawet perspektywa prztyczka w nos i lekcji – przyjmuję to, jak wyjdzie, jednocześnie starając się, żeby wyszło jak najlepiej.

Znam swoje miejsce w szeregu, a jego realnym wyznacznikiem jest „tempo przez wytrzymałość” w zastanych na trasie warunkach. Biorąc pod uwagę te parametry – jak w każdym sporcie wytrzymałościowym – poziomu wytrenowania ani formy nie oszukasz, ale możesz wyciągnąć swoje maksimum na dany dzień, wykorzystując w pełnym zakresie realne możliwości.

Kluczem jest szczerość w samoocenie.

Panujesz nad biegiem znając „na Ty” swoje lepsze i gorsze cechy. Braki i atuty. Nie przeceniając swoich możliwości, ale też nie zaniżając wiary w siebie, da się naprawdę… dużo. Warto tylko niezachwianie ufać w podjęte już decyzje, bo na biegu ultra na refleksje jest już za późno. To są godziny działania i bycia w bieganiu, i biegania w byciu, i przesuwania swoich granic jeszcze o kilka kilometrów.


Górska Pętla UBS

Niezbyt lubię pętle. Wolę biegać od punktu A do B. „Ładuje” mnie wysokogórska sceneria, nie przepadam za zawodami w lesie i błocie, uwielbiam przestrzenne widoki. Dlatego właśnie wybrałam UBSa – żeby przeciorać głowę w warunkach, które sprawiają mi umiarkowaną przyjemność. W związku z charakterystyką i formułą trasy wiedziałam, że energii nie będę czerpać z estetyki otoczenia, czyli mojego ulubionego źródła, ale będzie trzeba wykrzesać ją z siebie - od środka.

Marzę o tym, żeby czerwcowy ultramaraton Dolomiti Extreme Trail, gdzie pobiegnę 104 km, nie został odwołany. To tam chciałabym się sprawdzić. Tutaj uczyć, hartować i dobrze zacząć sezon. No i skosztować legendarnej atmosfery jaką tworzą ludzie UBSa. :) :D

Przed startem :D

Nie lubię tłumów na biegu. Formuła pętli przez pierwsze trzy kółka gwarantowała niemal ciągłe przebywanie wśród biegaczy, a kategoria sztafety rozmywała orientację na temat aktualnie zajmowanej lokaty. Kto biegnie w mixie, kto w duecie a kto solo? Kompletnie nie wiedziałam. Nie wiedziałam którą jestem kobietą :) aż do końca… choć kochany support – Mama – starała się sprawdzać wyniki, ale nie do końca informowała mnie o stanie aktualnym, hahha. W pewnym momencie podała mi info że jestem czwarta. Nie wiedząc, czy to prawda, czy fałsz :) utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że „biegnę swoje” i nie odpuszczę do końca, bo właściwie nie było żadnych ku temu powodów. Bardzo doceniam obecność, starania i zaangażowanie mamy. Dziękuję że przyjechałaś, jesteś kochana!


Od początku zakładałam pięć kółek, niezależnie od warunków. W mojej głowie to był bieg ciągły, 80 km do zrobienia. Wyparłam też istnienie punktu żywieniowego na 9 km pętli. Znam swoje ciało na tyle, że uzupełnienie „magazynu” co 16 km wystarcza w zupełności. Przekraczałam więc matę pomiaru czasu i opierałam pokusie zatrzymania. UBS to w zasadzie pierwszy start w mojej krótkiej historii biegania, na którym jadłam znacznie mniej i na całość wystarczyło mi 6 żeli – po jednym na pętlę. Bez kryzysów energetycznych i w dość równym tempie, z czego bardzo się cieszę.

Początkowo warunki na trasie były wczesnowiosenne :) Fot. Tomek Wysocki

Wracając do początku, jakkolwiek to nie zabrzmi, to nie był mój dzień. Jeszcze dobę przed startem byłam pełna zapału i głodna biegu ale… jakoś tak się nie wyspałam i przełom hormonalny niezbyt pomógł w pozytywnym nastawianiu po pobudce. Spuchnięte ciało wymagało dłuższego rozruszania, ciężko było zastartować przez pierwszych 10 km. Pogoda taka mdła, w perspektywie rozwój chmur i deszcz, a potem śnieg. No trudno. W sumie im gorsze warunki, tym lepiej dla mnie, bo „zła się nie przelęknę”, hahahahaa … Ostatecznie: muzyka w jedno ucho i do przodu. :)

Fot. Tomek Wysocki

Pierwsza pętla poszła szybko, ale nie za szybko. 1.48, dobra rozgrzewka, ale kolejne 16 km chciałam trzymać raczej w okolicach 2 h 20 min zakładając, że inaczej przy trzeciej/czwartej pętli zacznę się szarpać i na końcu zginę marnie. :D Przyspieszyć zawsze można, a nawet należy, na ostatnich 30 km jeśli wciąż są siły.

Po 20 kilometrach przestałam zastanawiać się kto i dlaczego biegnie szybciej, kto w jakiej kategorii startuje i przy okazji podjęcia tych myśli zaczęłam czerpać satysfakcję z tego gdzie jestem i co robię. Kolejne kilometry utwierdzały w przekonaniu, że jest ok.

Fot.Jacek Deneka, Ultralovers

Mniej więcej od godziny 16.00 zaczął padać deszcz, u góry deszcz ze śniegiem – ale warunki biegowe wciąż były dobre i zdecydowana większość trasy biegowa. Postanowiłam nie tracić czasu na zmiany ciuchów czy mokrych butów i termikę kontrolować poprzez wysiłek. Przez cały bieg było mi ciepło, mimo że byłam calutka mokra, hahhaa, a na ostatniej pętli to na dodatek wpadłam w kałużę po łydkę. :D

Fot. Jakub Gąsior

Pogarszające się warunki na trasie, druga pętla. Fot. Jacek Deneka, Ultralovers


Fot. Jakub Gąsior


Ostatnie dwie pętle wbrew zmęczeniu dały mi chyba najwięcej tej osobliwej radości ultra. Po pierwsze, u góry padał śnieg i pojawiła się mgła, ograniczając widoczność do kilku metrów. W świetle czołówki wirowały płatki śniegu i wyglądało to dość surrealistycznie, bo widać było tylko ten śnieg… ledwo cokolwiek pod nogami, z przodu prawie nic. Poczułam się jak Alicja w Krainie Czarów. :D Tempo ostatniej pętli mimowolnie trochę spadło ze względu na warunki biegowe. 

Ultra zabawa trwa – wie widać gdzie jesteś i co masz pod nogami. Grunt rozmięka, robi się błotniście, ślady na śniegu zaciera wiatr. Koło 65 km odezwało się nadwyrężone w styczniu kolano (zbiegi :/ ), więc perspektywa mety staje się coraz bardziej miła. :) Mam ochotę przyspieszyć, bo czuję zapas sił, ale noga i ograniczona widoczność skutkują wewnętrznym przyzwoleniem na olanie tej ambicji.

Na ostatnich 16 km nie spotkałam więcej, niż 4 zawodników. Wcześniej było łatwo, dopiero teraz czuję się jak na zimowym biegu. Czołówkę okleja śnieg, ale wciąż panuję nad termiką, a trasa jest łatwa orientacyjnie, więc nie za bardzo jest gdzie zboczyć i się zgubić – czuję się bezpieczna i w swoim żywiole – lecę do końca! Dopiero ostatnie 3 km i zbieg na dół i wynurzają Cię z surrealistycznej mgły… prosto do rzeczywistości METY.

Biegnę. Mocno na dół i przez oświetlony mostek do ostatniej prostej. Myślę, że jestem piąta, czwarta… przede mną zawodniczki z wyższej ligi, jestem z tym pogodzona i zadowolona z tego jak pobiegłam i że mimo mniejszego doświadczenia mogłam z nimi rywalizować.

W strefie zmian, w środku, tętni życie, ale przy mecie ciemno. Będę tam sama, krzyczę łuuu huuu, bo kocham ten moment i myślę że nikt mnie nie słyszy. Za metą stoi sylwetka, na początku jej nie widzę. Mama! Czekała tam. :) Podaje ciepły koc i mówi:

„jesteś trzecia”!

Coooooooooo?

Śmieję się i płaczę. A potem już tylko śmieję, bardzo, bardzo szczęśliwa!

Statystyki:

WYNIKI

11 h 5 min

Strata do drugiej kobiety: 12 min

3/54 miejsce open solo kobiet

10/218 miejsce open solo

38/254 open.

TRASA

80 km = 5 x pętla 16 km/800 m w górę (mi wyszła suma podejść 3621 m, nie 4000 m)

CZASY POSZCZEGÓLNYCH PĘTLI:

1. 1 godz 48 min

2. 2 godz 8 min

3. 2 h 15 min

4. 2 h 21 min

5. 2 godz 33 min

Fot. Jacek Deneka. Ultralovers

do góry
Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl